Wysłuchaliśmy zakończenia Ewangelii wg św. Mateusza. Jest ono dość ciekawe. Ewangelista nie pisze o wniebowstąpieniu – może uznał, że o tym wszyscy wiedzą – natomiast skupił się na tym, co można nazwać podsumowaniem całej ewangelii, czyli Dobrej Nowiny. Skupieni na ostatnich słowach Jezusa, doceńmy razem ze św. Mateuszem ich ważność:
"Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi”. – Jezus chce podkreślić, że jeśli przyjął poniżenie, odrzucenie, mękę, śmierć, to nie dlatego, że brakło Mu mocy, ale dlatego, że sam wybrał taką drogą odkupienia ludzi, przekonania ich o swojej miłości i na własnym przykładzie pokazał, że „moc w słabości się doskonali” – Jego moc i nasza bardzo się różnią, ale obie doskonalą się również w słabościach.
Następnie apostołowie otrzymali zadanie: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem”. Wiara jest wielką naszą wartością, ale jest też podarunkiem, jaki wierzący niosą światu. Jak listonosze, czy bardziej posłańcy, bo ci nieraz nie tylko dostarczali listy, ale też je czytali. W przekazywaniu wiary pojawia się też świadectwo życia, sumienia, przywiązania do wartości religijnych.
I ostatnie słowa: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata". Brzmi to troszkę dziwnie, bo Jezus obiecuje pozostanie z uczniami do końca świata i zaraz wstępuje do nieba. Ale to tylko okazja, by sobie uświadomić, że niebo nie jest jakimś określonym miejscem na górze – choć wtedy mogli je sobie tak wyobrażać – ale jest tajemniczą rzeczywistością bardziej rzeczywistą niż nasz świat widzialny, albo raczej częściowo widzialny, bo i jego tajemnice ciągle odkrywamy. Można tu przywołać św. Tomasza z Akwinu, który o duszy ludzkiej mówił, że to nie ona zawiera się w ciele, ale ciało w duszy – dusza jest większa. Podobnie niebo nie jest umieszczone gdzieś na górze naszego świata, tym bardziej, że tej góry to się nijak nie da wskazać, ale nasz świat jest zanurzony w niebie. Są to niedoskonałe porównania, ale korzystamy z nich, bo nasze zmysły i nasza wyobraźnia też są na służbie wiary. Apostołowie mieli opowiadać to, co widzieli i co słyszeli, takim sposobem mieli rozszerzać wiarę. Wniebowstąpienie było ostatnim zdarzeniem z ziemskiego życia Jezusa, które widzieli. Tak kończył się czas zmysłów i potem nadszedł czas ducha, Ducha Świętego. Połączenie jednego i drugiego uczyniło z nich najwierniejszych wyznawców i najlepszych świadków. Ciekawe, że św. Mateusz tę ostatnią, przed chwilą rozważaną, wypowiedź Jezusa poprzedza uwagą o jedenastu apostołach: „Niektórzy jednak wątpili”. Przecież tyle słyszeli, widzieli wiele cudów, zmartwychwstałego Jezusa. A jednak wątpili. Czy wniebowstąpienie wyeliminowało wszystkie te wątpliwości? Chyba nie, bo inaczej by chyba Ewangelista o tym wspomniał.
Można takie porównanie wymyślić, że Duch Święty, który wkrótce zstąpił na apostołów był jak deszcz na suchą ziemię, który ożywił obumarłe ziarna – a tymi ziarnami było właśnie to, co widzieli i słyszeli, ale wciąż jeszcze nie rozumieli. Duch Święty dał im to zrozumienie – a wiemy, z jaką gorliwością Jego dary apostołowie przyjęli, skoro z Matką Jezusa czuwali i się modlili. Ich postawa jest zachętą do tego, byśmy z podobną gorliwością otwierali oczy, uszy, serca na wszystko, co Bóg nam daje – i w dziedzinie dostępnej naszemu ludzkiemu poznaniu i w dziedzinie duchowej, choć oczywiście te dziedziny ciągle się przenikają.
Nie musimy być od razu doskonali, ale nie rezygnujmy z dążenia do doskonałości. Widzimy apostołów, pierwszych i najdoskonalszych świadków naszej wiary, jak zmagali się ze swoimi wadami i wątpliwościami. Różnie bywało też z późniejszymi świętymi. Ostatnio w „Niedzieli” ukazał się ciekawy artykuł pt.: „Błędy świętych dowodzą, że każdy ma szanse na kanonizację” . Przytoczę kawałeczki:
„Na przykład św. Teresa od Dzieciątka Jezus pisała, że odmawianie Różańca bez rozproszeń jest dla niej praktycznie niemożliwe. Nie był to nawet grzech czy błąd, ale i tak jej przełożone wykreśliły tego typu wzmianki w materiałach do publikacji. A przecież są to treści wręcz bezcenne dla olbrzymiej większości wiernych, którzy borykają się z tymi samymi problemami. Czy nie jest pomocą dla wierzących świadomość, że nawet jedna z największych świętych, a ponadto doktor Kościoła, pisała: ‘Dręczą mnie myśli najgorszych ateistów’? Jej świętość tym bardziej jaśnieje, gdy się ma świadomość, że z takich pokus Teresa robiła ofiarę za tych, którzy nie wierzą”.
I następny: „Jedyną doskonałością ludzką jest świadomość własnej niedoskonałości” – mówił św. Hieronim (ur. 345). Myślał zapewne o sobie. Ci, którzy go znali, mówili, że jest trudny, niezdyscyplinowany, zazdrosny, łasy na pochwały. Był podejrzliwy i mściwy. […] Był gwałtowny w słowach, łatwo się też obrażał. Gdy św. Augustyn listownie pochwalił jego tłumaczenie Biblii, ale zgłosił też kilka uwag, Hieronim przez 5 lat się do niego nie odezwał. Mało zachęcające. Trzeba jednak pamiętać, że gwałtowność Hieronima wynikała z dążenia do prawdy i z pasji prawidłowego przekazywania prawd wiary. Co ważne, zdawał sobie z sprawę ze swoich wad i walczył z nimi. Stać go było na pokorę, przyznanie się do błędów i podjęcie surowej pokuty.
I jeszcze nasza patronka, św. Faustyna: „Najlepiej o ludzkiej ułomności wiedzą sami święci, zmagając się ze skłonnością do grzechu. Św. Faustyna, całym sercem oddana Bogu i zawsze myśląca o spełnieniu Jego woli, każdego miesiąca notowała w szczegółowym rachunku sumienia nie tylko „zwycięstwa”, ale też „upadki”. Tych drugich było zdecydowanie mniej niż pierwszych, ale były. Pan Jezus nieraz upominał Faustynę, że nie podoba mu się taki czy inny jej czyn – choć należy zaznaczyć, że sama święta, chcąc się Jezusowi zawsze podobać, bardzo Go o takie upomnienia prosiła”.
Jest tam też istotna uwaga dotycząca oskarżeń Jana Pawła II: „Błędy świętych wynikały z właściwej ludzkiej naturze słabości, a nie z chęci sprzeciwiania się prawu Bożemu. Były skutkiem wad, niedostatków wiedzy czy błędnej oceny sytuacji, nigdy jednak nie były to czyny zaprzeczające ich „heroiczności cnót”. Nie inaczej było ze św. Janem Pawłem II. Jeśli jego „obrona” miałaby dowodzić jego bezbłędności, to sama byłaby błędem. Jeśli jednak oznacza ona sprzeciw wobec tezy o rzekomej złej woli Karola Wojtyły – z punktu widzenia katolika jest uzasadniona”.
Innymi słowy, święci nie bali się prawdy, przeciwnie, cenili ją i dążyli do niej jak mogli, a dziś też nas wspierają w jej poszukiwaniu – i środkami ludzkimi, i Boskimi. Byle rzetelnie, z pokorą, cierpliwością i miłością.
Jezus wstąpił do nieba i apostołów niby pozostawił z ich wadami i wątpliwościami, ale w rzeczywistości był z nimi, podobnie jak jest z nami – do końca naszego życia i do skończenia świata. Niedoskonałości świętych – wspomniane tu i gdzie indziej (np. Phyllis McGinley, „Podpatrując świętych”) – są dla nas pewną pociechą, że mimo naszych wad też możemy stawać się lepsi. A jednocześnie są one napomnieniem, że te wady nas nie zwalniają od trudu doskonałości. Nie możemy sobie powiedzieć: ta, ten już tacy są, urodzili się pod szczęśliwą, świętą gwiazdą i niech będą święci, ja nie muszę. Otóż nie, to jest też nasz obowiązek, bo również do nas skierowane są słowa św. Pawła z listu do Efezjan, któreśmy słyszeli w drugim czytaniu:
„Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznawaniu Jego samego, to znaczy światłe oczy dla waszego serca, tak byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych itd.” Nie wolno nam tego nie słyszeć, nie wolno nam tych darów zmarnować. Amen.
ks. Zbigniew Wolak