Dziś ostatnia niedziela zwykła obecnego roku liturgicznego. W związku z tym pojawia się kulminacja tekstów apokaliptycznych zapowiadających koniec świata; jest to okazja do podkreślenia postawy i roli Kościoła. Najpierw odważna postawa – Kościół nie ukrywa trudnych fragmentów Pisma Świętego i w dzisiejszej Ewangelii każe przytaczać np. słowa: „W owe dni, po wielkim ucisku słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. […]. Zaprawdę powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Jak to rozumieć? I tutaj uświadamiamy sobie drugą rzecz: jak bardzo potrzebujemy Kościoła i światła Ducha Świętego, który w tym Kościele działa, byśmy mogli należycie rozumieć objawienie Boże – i w sprawach prostych, choć często na pozór prostych, i w tych naprawdę trudnych.
Co do zapowiedzi końca świata nie musimy się przejmować terminem – przyjdzie pora, to się dowiemy – tu albo tam. Trzeba uważać, żeby nie dać się kiwać tym, którzy twierdzą, że poznali datę i mają plan na bezpieczne przeżycie czy wykorzystanie tego zdarzenia. Czasem każą sobie za tę pomoc słono płacić; wiadomo – taki ten nasz świat… My dobrze wiemy, że „o owym dniu nie wie nikt poza Ojcem”.
Nie znaczy to jednak, że w ogóle nie mamy się tą kwestią przejmować, przeciwnie. Pamiętamy słowa Jezusa: Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie (Łk 12,35). Niezależnie od tego, czy wcześniej nadejdzie koniec naszego życia, więc jakby naszego prywatnego świata, czy koniec całego świata, mamy oczekiwać Jezusa jako jego słudzy, do tego czuwający. To czuwanie polega na tym, by uważnie i gorliwie spełniać to, czego Jezus od nas oczekuje – spełniajmy to w sercach i w uczynkach. Zapowiedź uroczystego powrotu Jezusa jest z pewnością trafiającym do serca i do wyobraźni, motywem troski o nasze dusze. Warto zwrócić uwagę na sposób pojawienia się Jezusa. Gdy przyszedł pierwszy raz, nie od razu był rozpoznawany i objawiał się nieraz pojedynczym ludziom, a kiedy przyjdzie po raz drugi, zobaczą Go wszyscy. To jest też ważna zachęta do tego, by przez świadectwo wiary i praktykowanie miłości bliźniego budować społeczność, która będzie gotowa witać Jezusa – i teraz, gdy jest jeszcze ukryty, i wtedy, gdy przyjdzie „w obłokach z wielką mocą i chwałą”.
Jedną z zachęt do praktykowania tej miłości jest przeżywany dziś „Światowy Dzień Ubogich”. Jest to ćwiczenie się cnocie rozeznawania potrzebujących i niesienia im najbardziej stosownej pomocy. Dobre uczynki doskonalą też naszą modlitwę, jak na to zwrócił uwagę jeden Anglik żyjący cztery wieki temu:
Angielski poeta, kapłan i muzyk-amator George Herbert, idąc pewnego dnia na próbę muzyczną, zauważył mężczyznę, którego koń upadł z powodu przeładowania wozu. Zatroskany woźnica, jak też i koń potrzebowali pomocy.
Herbert zdjął strój duchowny i pomógł mężczyźnie rozładować wóz, podnieść konia i znowu załadować wóz. A na odchodne dał woźnicy trochę pieniędzy. Po czym ruszył na wyznaczone spotkanie.
Zwykle Herbert był schludnie ubrany. Tym razem zaskoczył swoich przyjaciół. Jego ręce były brudne a ubranie oblepione błotem. Gdy opowiedział, jaki jest tego powód, jeden z jego przyjaciół wyraził dezaprobatę dla takiego postępku poety. Herbert odpowiedział: „Myśl o tym, co zrobiłem, będzie dla mnie jak muzyka o północy. Gdybym tego nie zrobił, czułbym w sumieniu dysharmonię. Gdy będę się modlił za tych, którzy są w potrzebie, jestem pewien, że moja modlitwa w łączności z tym czynem ma większą moc spełnienia".
W ten sposób modlitwa przynosi owoce w uczynkach, a uczynki doskonalą modlitwę. Światowemu Dniu Ubogich możemy nadać jeszcze troszkę inne znaczenie, mianowicie żeby to był też trochę nasz dzień, w tym sensie, że możemy stawać się bardziej ubodzy, a jednocześnie zasobniejsi. Chodzi o to, żeby nie wydawać pieniędzy na byle co i dzięki temu mieć więcej spokoju i możliwości pomagania innym. Nie jest to jakieś przykazanie czy ścisły obowiązek, ale wskazówka, z której można czasem skorzystać. Istnieje w dzisiejszej filozofii tzw. minimalizm. Chodzi w nim głównie o to, żeby nie popadać w manię konsumpcjonizmu, kupowania wszystkiego, co się nagle zachce, albo co inni mają, albo co reklamują głównie dla własnego zysku. Dziś, z racji rozwoju i „niemal nieograniczonego dostępu do dóbr” taka pokusa jest większa niż dawniej, ale uważanie na wydatki to nie jest nowy pomysł. Już „Sokrates wierzył, że człowiek mądry będzie instynktownie wiódł skromne życie. [… ale lubił chodzić na targ]. Kiedy jeden z przyjaciół zapytał go, dlaczego tam chodzi, Sokrates powiedział: „Uwielbiam odkrywać, bez jak wielu rzeczy jestem doskonale szczęśliwy”.”
Ktoś pomyśli, a co mnie jakiś Sokrates obchodzi – spokojnie, skoro mamy się uczyć od drzewa figowego, niech i bliźni – bliscy i dalecy – trafiają nam czasem do przekonania, bo i przez nich może do nas Duch Święty przemawiać. Co więcej, Jezus przecież pragnie, byśmy z nimi przeżywali – jak mówi dzisiejszy psalm – „wieczną rozkosz po Bożej prawicy”. Amen.
Ks. Zbigniew Wolak