Znani mieszkańcy naszej miejscowości i parafii czyli osoby w różny sposób z nią związane np. przez miejsce swojego urodzenia, czasowy lub stały pobyt na terenie miejscowości lub rozsławianie ziemi bogumiłowickiej poza nią. Znajdziemy tutaj nazwiska osób zmarłych lub żyjących współcześnie.
Pierwsi z nich to Ś.P. Mieczysław Stach, Ś.P. Zdzisław Baran - porucznik Armii Krajowej, Zesłaniec Sybiru, Ś. P. mjr Edward Kawicki zamordowany w Katyniu.
WYWIAD Z PANEM MIECZYSŁAWEM STACHEM
Barbara Kwapniewska: Skąd Pan pochodzi?
Mieczysław Stach: Urodziłem się w Żdżarcu koło Radomyśla Wielkiego, powiat Mielec w rodzinie wielodzietnej(było nas jedenaścioro). Tam też uczęszczałem do czteroklasowej szkoły, w której uczyło się czterdzieścioro dzieci w dwóch zespołach łączonych - kl.I z II i III z IV. Uczyły nas wspaniałe nauczycielki: panie Aleksandra Szneidrowa i Zofia Bednarska. Później naukę kontynuowałem w oddalonym o trzy kilometry Radomyślu. W roku 1926, gdy ukończyłem VII klasę, moja rodzina przeniosła się do Wierzchosławic.
B.K.: Znam pańskie uzdolnienia muzyczne. Czy ktoś z rodziny zajmował się muzyką?
M.S.: Mój ojciec był organistą i to dzięki niemu pokochałem muzykę
i zacząłem się nią zajmować.
B.K.: Wiem że Pana pasją jest prowadzenie chórów. Słyszałam także, że oprócz chóru kościelnego w Wierzchosławicach i naszego chóru parafialnego, już wcześniej prowadził Pan taką działalność.
M.S.: Po ukończeniu szkoły podstawowej, zacząłem uczęszczać do II Gimnazjum im. hetmana Jana Tarnowskiego w Tarnowie, gdzie prowadziłem ośmioosobowy chór. Później wstąpiłem do Szkoły Podchorążych w Brześciu nad Bugiem. Tam spotkałem bardzo uzdolnionych muzycznie kolegów i założyłem chór. Szkołę Pod-chorążych ukończyłem w stopniu sierżanta, a za bardzo dobre postępy w nauce otrzymałem w nagrodę zegarek.
Kolejny etap mojego życia stanowią studia w Państwowym Pedagogium w Krakowie, w czasie których śpiewałem w chórze szkoły. Należałem także do chóru Towarzystwa Urzędników Miejskich, gdzie na zlecenie chórmistrza Józefa Życzkowskiego ćwiczyłem pojedyncze głosy.
W 1945 roku jako ochotnik w II Armii Wojska Polskiego, dowodziłem samodzielną kompanią przeciwpancerną przy batalionie w Gubinie.
B.K.: Słyszałam od ludzi starszych, że pracował Pan w szkole w Wierzchosławicach jako nauczyciel i był Pan wspaniałym pedagogiem. W jakich innych szkołach jeszcze Pan uczył?
M.S.: W czasie okupacji wraz z Kazimierzem Salawą, ks. Michałem Winiarzem i Zofią Czajkowską, prowadziłem tajne nauczanie w zakresie gimnazjum. Zajęcia odbywały się w moim domu. Wszyscy uczniowie w ilości 12 zdali maturę. W latach 1945 - 1946 i 1947 - 1949 w Uniwersytecie Ludowym w Wierzchosławicach prowadziłem wykłady z historii muzyki i historii teatru. Później w Szkole Rolniczej dla dziewcząt wykładałem literaturę.
B.K.: Przez wiele lat prowadził Pan Zespół Pieśni i Tańca "Swojacy". Czy to jedyny zespół którym Pan kierował?
M.S.: Nie, przez 7 lat prowadziłem zespół "Świerczkowiacy", a 15 lat "Echo Do-liny" z Biadolin. W ostatnim z tych zespołów grała kapela Swojaków. Zespół "Echo Doliny" zajął I miejsce w województwie na przeglądzie zespołów ludowych. Oprócz tego przygotowywałem okolicznościowe montaże słowno - muzyczne na różne uroczystości, takie jak Dożynki, Święto Matki, Święto Książki, czy wreszcie Obrzędy Bożego Narodzenia.
B.K.: Czy za swoją aktywność społeczną otrzymał Pan jakieś odznaczenia?
M.S.: Tak, przez te wszystkie lata otrzymałem wiele odznaczeń. Są to: Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Kawalerski i Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Medal Komisji Edukacji Narodowej, odznaki: Zasłużony Działacz Kultury, Zasłużony dla Ziemi Krakowskiej, Zasłużony dla Ziemi Tarnowskiej, Zasłużony dla Gminy Wierzchosławice.
Na zakończenie chciałem powiedzieć jak bardzo ważną rzeczą, również w obecnych czasach, jest kultywowanie tradycji. Prowadząc zespół "Swojacy" dbałem o to, aby na każdym występie powitać zebranych staropolskim tańcem - polonezem, by w ten sposób oddać wszystkim szacunek. Proszę pamiętać o tym, że mimo iż zmieniają się czasy, to jednak istnieją wartości ponadczasowe, uniwersalne.
B.K.: Dziękuję Panu za bardzo interesującą rozmowę.
Zmarł 10 grudnia 2007r.
WSPOMNIENIA ZDZISŁAWA BARANA
- BYŁEGO ŻOŁNIERZA AK i WIĘŹNIA ŁAGRÓW SOWIECKICH
Urodziłem się w rodzinie nauczycielskiej w Gierczycach na Kielecczyźnie. Moja matka pochodziła z Bogumiłowic. Po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego w Tarnowie została skierowana do pracy w szkole podstawowej w Gierczycach na Kielecczyźnie. Tam poznała mojego ojca, który był kierownikiem tej szkoły. Stamtąd też bierze początek moja rodzina. W 1936 r. moi rodzice kupili gospodarstwo rolne na Zamojszczyźnie i tam też osiedliliśmy się na stałe.
W 1942 r. zostaliśmy wysiedleni z naszego gospodarstwa. Ja wraz z siostrą byłem wzięty do obozu w Zamościu, skąd udało mi się uciec. Jako uciekinier, nie mając domu, wstąpiłem do oddziałów leśnych i zostałem żołnierzem AK. W oddziale byłem najmłodszy, ponieważ miałem wtedy 15 lat. Braliśmy czynny udział w wielu różnych akcjach, między innymi: rozbrajania Niemców, zdobywania broni. Działając w AK, jednocześnie uczęszczałem na kurs podoficerski, a także na zajęcia tajnego nauczania.
W 1944 r. w lipcu na Zamojszczyznę wkroczyła armia radziecka wraz z wojskiem polskim. Zażądano, by członkowie AK oddali broń. Należałem do oddziału specjalnego żandarmerii wojskowej, a nasze dowództwo znajdowało się w Warszawie. Stamtąd otrzymaliśmy rozkaz by nie oddawać broni. Tak też uczyniliśmy. Nasz oddział stacjonował w mieście. By nie dać się rozbroić ukryliśmy się w lesie. Tam odbył się apel, na którym dowódca oznajmił wszystkim, że kto nie ma dokąd się udać może pozostać w lesie, natomiast ci którzy nie są zagrożeni i mają dokąd pójść, mogą (oczywiście zabierając ze sobą broń) udać się do domów. Zaznaczył także, że wszyscy jesteśmy nadal żołnierzami i obowiązuje nas przysięga. Wróciłem do domu i zgłosiłem się do gimnazjum w Szczebrzeszynie by kontynuować przerwaną naukę w II klasie.
W nocy z 25 na 26 października 1944 r. przybył goniec z wiadomością żeby zameldować się u dowódcy oddziału. Wcześniej dowiedziałem się, że były aresztowania i między innymi został zatrzymany mój ojciec. Postanowiłem, że w drodze do dowództwa wstąpię do domu i dowiem się szczegółów. W tym czasie NKWD zostało powiadomione gdzie przebywamy i zrobiono na nas obławę. Było nas czterech. Dwóm kolegom udała się ucieczka, ja niestety zostałem postrzelony w rękę i ujęty. Było to 27 października. Zawieziono nas do Zamościa, gdzie odbyło się śledztwo, w czasie którego byliśmy bici i dręczeni. Niejeden z przesłuchiwanych na skutek bólu przyznawał się do czynów, których nie popełnił. 11 listopada 1944 r. odbył się sąd. W celi zamojskich koszar przy ul. Lubelskiej było nas uwięzionych 27. Byłem sądzony wraz ze swoim ojcem i Stanisławem Sudą, pochodzącym z Bogumiłowic. Sąd nie pytał nas o nic, tylko odczytano wyrok. Otrzymałem karę śmierci, ale ze względu na młody wiek (miałem wówczas 17 lat), zamieniono ją na 10 lat więzienia i 5 lat pozbawienia praw publicznych. Ojciec i Stanisław Suda także otrzymali karę śmierci. Ich wyroki zostały wykonane 14 listopada. Mnie natomiast 20 listopada wywieziono do Lwowa. Tam w więzieniu ostrzyżono nas, pobrano nam odciski palców i przygotowano do transportu.
W dniu 5 grudnia zostaliśmy załadowani do bydlęcych wagonów, w których tłok był tak duży, że nie można było usiąść. Następnego dnia pociąg ruszył. W czasie drogi na daleką Północ, transport zatrzymywał się na stacjach, by można było wyładować tych, którzy nie wytrzymali znojów podróży i w pociągu zakończyli ziemską wędrówkę.
Po 5 tygodniach jazdy w nieludzkich warunkach, dotarliśmy do miejscowości Peczora. Byliśmy tak wycieńczeni, że większość z nas nie mogła o własnych siłach wyjść z wagonów. Tutaj stanęliśmy przed komisją więzienną i okazało się, że żaden z nas nie jest zdolny do jakiejkolwiek pracy. Położono nas w więziennym szpitalu. Ci, którzy byli wycieńczeni z głodu, a oprócz tego nic im nie dolegało, bardzo szybko wracali do zdrowia. Po jakimś czasie wypisano nas ze szpitala i wysłano do pracy. Do szpitala wracałem jeszcze kilkakrotnie, ponieważ w obozach panowały tak ciężkie warunki, że nie dało się długo wytrwać. Na tym terenie mrozy dochodziły do -60 stopni C, co powodowało liczne przypadki zamarznięć, a w lżejszych przypadkach groźnych odmrożeń. Pewnego dnia przy temperaturze -57 stopni C przy silnym wietrze odmroziłem twarz tak mocno, że skóra pozostała w masce ochronnej, w której pracowałem.
W obozie przebywałem 9 lat, 7 miesięcy i 6 dni. Do 1948 r. pracowaliśmy przy układaniu torów kolejowych na trasie Peczora - Workuta. W 1948 r. więźniowie polityczni zostali oddzieleni od kryminalnych, co wpłynęło na zwiększenie reżimu w obozie. Otrzymaliśmy numery napisane na białych szmatach, które mieliśmy przypięte na plecach. Miałem numer K-180. Od tej pory nieważne były nasze nazwiska. Każdy z nas był tylko określonym numerem. Rozpoczęliśmy pracę w kopalni węgla kamiennego w miejscowości Inta, która leżała na trasie Peczora - Workuta. Na 2 tygodnie przed zakończeniem wyroku, przewieziono nas do miejscowości Ed. Kyrta i tam nam oświadczono, że jesteśmy wolni. Jakaż to była wolność, gdy nadal nie mogliśmy opuszczać miejsca swego pobytu. W kopalni pracowałem do 1955 r.
Dzięki staraniom mojej rodziny, jako jeden z nielicznych, wróciłem z tej „nieludzkiej ziemi” do Polski 13 grudnia 1955 r. Odszukałem rodzinę z którą miałem słabe kontakty ponieważ z obozu można było wysyłać 1 list na kwartał. List, jeżeli tak można nazwać lakoniczne stwierdzenie „żyję i jestem zdrowy”. Jako adres zwrotny podawaliśmy numer moskiewskiej skrytki pocztowej, żeby nikt się nie dowiedział gdzie tak naprawdę jesteśmy. Po powrocie do Polski, przez długi okres czasu nie mogłem przyznawać się do tego gdzie przebywałem.
Do dziś dnia brzmią mi w uszach słowa: „Krok w lewo, krok w prawo - będę strzelał bez ostrzeżenia”. Ta krótka formułka mogła w każdej chwili stać się przepustką do wieczności. Wystarczyłby jeden krok. Ja przeżyłem. Nie wiem ilu z nas zostało tam na wieki...
Pan Zdzisław Baran, począwszy od roku 1989 jest członkiem Związku Sybiraków, a od 9 marca 2007 roku pełni funkcję Prezesa Związku Sybiraków w Tarnowskim Oddziale. Od 1999 roku jest członkiem Związku Żołnierzy Armii Krajowej. W roku 2004 Minister Obrony Narodowej mianował Go do stopnia porucznika.
Janusz Kwapniewski
autor: ŚP Wiesław Kutek
„Gdzie są chłopcy z tamtych lat...” Z cyklu historie regionalne. Niezwykłe życiorysy.
Zdzisław Baran z Bogumiłowic Żołnierz AK - Zesłaniec - Sybirak
Będzie to historia niezwykła, bo dotycząca żyjącego świadka wydarzeń minionej epoki, mogąca posłużyć za materiał do scenariusza filmu sensacyjnego. Moja opowieść jest oparta na wydarzeniach prawdziwych i relacji autoryzowanej przez opowiadającego.
[ polecam całość publikacji ŚP Wiesława Kutka TUTAJ ]
ŚP Zdzisław Baran zmarł 04 czerwca 2021r.
KRONIKA – ŻYCIORYS
DR. MED. EDWARDA KAWICKIEGO
Edward Kawicki urodził się w 1902 roku w licznej rodzinie chłopskiej w Bogumiłowicach, pow. Tarnów, woj. krakowskie, w kraju wówczas zwanym Galicją - tak wówczas Austria nazywała Małopolskę, którą okupowała po pierwszym rozbiorze Polski w 1772 r., tak wymazano polskość tej ziemi.
W czterech klasach miejscowej Szkoły nauczycielem jego był Józef Łabno wychowawca wielu pokoleń mieszkańców. W 1913 r. zapisał się do Gimnazjum w Tarnowie.
W 1914 r. wybuchła I-sza wojna światowa między Austrią i Rosją. W wyniku działań wojennych Rosjanie podeszli do linii Dunajca i tu ustalił się front tak, że po stronie wschodniej rzeki - w tym Tarnów, były wojska rosyjskie, a po stronie zachodniej - w tym Bogumiłowice i sąsiednie miejscowości - były wojska austriackie. Z terenów frontowych ewakuowano mieszkańców do Biadolin, Brzeska i dalej na zachód, a naszą rodzinę przesiedlono nawet daleko, aż do Poręby koło Wadowic. Okres ten pozostał we wspomnieniach rodziny jako okres „wygnania”.
Wspominano - jak ojciec z synami - Antonim i Edwardem w okresie wiosny - pod osłoną nocy przekradali się wozem, z narzędziami rolniczymi przez linię frontu na swoje gospodarstwa, aby zaorać rolę i obsiać zbożem.
Często bywali ostrzelani przez wojska rosyjskie ze Zbylitowskiej Góry. Na szczęście niecelnie.
Później front wojenny przesunął się dalej na zachód aż pod Kraków, i wówczas rodzina wróciła z „wygnania” do domu rodzinnego. W 1917 r. starszy brat Edwarda - Antoni został powołany do wojska i wysłany na tzw. front włosko austriacki, który się ustalił na rzece zwanej Piavą. Tam został w czasie bitwy ciężko ranny w głowę odłamkiem granatu i umieszczony w szpitalu polowym w Trieście (północne Włochy). Tam też rannego syna odwiedzili rodzice. Lekarze poinformowali rodziców, że rannemu grozi utrata wzroku. Na szczęście skończyło się to trwałym zaburzeniem mowy.
W listopadzie 1918 r. zakończyła się I-sza wojna światowa. Polska odzyskała niepodległość.
Antoni wrócił z wojska do domu.
Edward wrócił do I-go Gimnazjum w Tarnowie, gdzie w 1923 roku zdał z wyróżnieniem maturę i został przyjęty do Szkoły Podchorążych Sanitarnych na Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego.
Po 6-ciu latach studiów uzyskał w 1929 r. tytuł doktora nauk lekarskich.
Mianowany oficerem w randze podporucznika – lekarza, został lekarzem garnizonowym w Szczakowej.
W 1937 r. został przeniesiony w randze kapitana do Centrum Wyszkolenia Pancernego w Modlinie w charakterze naczelnego lekarza Garnizonu.
1-go września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę. Wybuchła II wojna światowa.
Dr Edward Kawicki został mianowany lekarzem kolumny sanitarnej i szpitala wojennego Armii „Narew”.
Armia ta - w wyniku działań obronnych - doszła do rzeki Bug.
Tu 17-go września napadła na Polskę Czerwona Armia bolszewicka i podstępnie zabrała do niewoli polskich oficerów, wśród nich Edwarda.
Na wiosnę 1940 roku Edward wraz z tysiącami innych polskich oficerów, z rozkazu Stalina został w bestialski sposób zamordowany przez NKWD w Katyniu - Miednoje.
Szczątki ciała i munduru wraz ze znaczkiem identyfikacyjnym odnaleziono we wspólnej mogile w 1998 roku. Kserokopię tego znaczka wraz z zawiadomieniem o odkryciu przesłano rodzinie zamordowanego.
Dr Edward cieszył się opinią lekarza stawiającego trafne diagnozy i skuteczne metody leczenia. Był bardzo pracowitym, ofiarnym i dyspozycyjnym w każdej sytuacji, która wymagała pomocy lekarskiej. Liczne grono pacjentów zawsze oczekiwało cierpliwie na jego przyjazd do Bogumiłowic.
Wojna spowodowała w rodzinie liczne wyrwy i dotkliwe straty materialne.
Siostra Edwarda Genowefa wraz z mężem - Władysławem Baranem zakupili na Zamojszczyźnie resztówkę majątku Niedzieliska od hr. Zamojskiego.
Niestety, w czasie wojny rodzina Baranów została wywłaszczona z majątku i osadzona w obozie. Jedynie dzięki interwencji rodziny Baranów za okupem zostali wyrwani z obozu.
Kiedy powstała Polska Ludowa właściciel majątku Władysław Baran wraz z synem został aresztowany przez NKWD, a następnie rozstrzelany w Zamościu za działalność partyzancką Armii Krajowej, wraz z innymi polskimi żołnierzami partyzantami, między innymi z powinowatym żony Stanisławem Sudą z Bogumiłowic. Jedynie syn - Zdzisław, jako małoletni został wywieziony na Sybir do Workuty, skąd wrócił po wielu latach katorgi.
Cała rodzina została wywłaszczona i wywieziona z majątku, który rozparcelowano.
Również młodszy brat Edwarda - Stanisław, jako podchorąży rezerwy brał udział w wojnie obronnej 1939 r. i w czasie bitwy na przedpolach Warszawy został ciężko ranny odłamkiem granatu. Zabrany do niewoli niemieckiej po kilkumiesięcznym leczeniu w szpitalu wojennym, jako ciężko kontuzjowany został zwolniony z niewoli niemieckiej.
Przez cały okres wojny rodzina czekała na powrót Edwarda.
Dopiero makabryczne odkrycie prawdy o Katyniu i znalezienie szczątków Edwarda wraz ze znaczkiem indentyfikacyjnym rozwiało nadzieje o jego powrocie.
Celem przekazania następnym pokoleniom Polaków prawdy o zbrodni katyńskiej wmurowano w Kaplicy w Wierzchosławicach tablicę pamiątkową z krzyżem i obrazem Matki Boskiej Kozielskiej - patronki pomordowanych.
Część jego pamięci!
Pozostały po nim następujące pamiątki:
1. zdjęcia przedwojenne
2. zawiadomienie o promocji doktorskiej
3. ksero znaczka identyfikacyjnego
4. tablica pamiątkowej (epitafium) wmurowanej w Kaplicy w Wierzchosławicach
ŚP mgr inż. Stanisław Kawicki