Hasłem, pozdrowieniem dzisiejszego dnia są słowa: „Chrystus zmartwychwstał!” Dziś odpowiadamy: „prawdziwie zmartwychwstał”, ale dwa tysiące lat temu odpowiedzi były mniej pewne, np.: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”; „dopóki nie zobaczę, nie uwierzę”. Dopiero potem, z niemałym trudem bliscy Jezusa, także Jego apostołowie, uwierzyli w Jego zmartwychwstanie.
Może się nam dość dziwne wydawać, że mieli z tym aż taki problem. Przecież wskrzeszenie umarłych zapowiadał już Stary Testament (psalmy, Księga Hioba, proroctwo Ezechiela), a przede wszystkim widzieli wcześniej wskrzeszenie młodzieńca z Nain, córki Jaira i Łazarza, którego dobrze znali i który po śmierci już cztery dni spoczywał w grobie zanim Jezus przywrócił go do życia. Jeśli Jezus odnowił ciała innych zmarłych ludzi i połączył je z duszami, to dlaczego posiadając taką moc nie mógłby własnej duszy na powrót połączyć ze swoim ciałem? A tę moc uczniowie poznali na wiele sposobów. Słyszeli też wielokrotnie zapowiedzi męki, śmierci i zmartwychwstania – jednak kiedy te zdarzenia nadeszły, pogubili się, ulegli panice, zawładnął nimi strach przed ludźmi, Piotr to się nawet służącej wystraszył, choć wcześniej rzymskiemu żołnierzowi mieczem ucho obciął (ks. J. Twardowski: „Można rzucić się na draba, lecz się bać gdy przyjdzie baba!” ). Później lękając się o swoje życie siedzieli w wieczerniku. Jak mogli zapomnieć o nauce Jezusowej i o Jego mocy? Ciekawe, jak by to wyjaśnili psychologowie – zawodowcy i samozwańcy. Dlatego damy sobie z tym spokój, a zwrócimy uwagę na jedną rzecz, najważniejszą: wiara w zmartwychwstanie Jezusa, która z takim trudem zdobywała ich dusze, zmieniła, uczyniła świętym całe ich późniejsze życie. Stali się wiernymi głosicielami i świadkami Chrystusa, jeśli czasem uciekali przed śmiercią, to nie dlatego, że samej śmierci się bali, ale chcieli jak najlepiej służyć dziełu głoszenia Ewangelii i gdy przyszła pora, aby poświadczyć swoją wiarę ofiarą życia, nie bronili się. Zgodnie z zasadą św. Pawła: „Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus, a umrzeć - to zysk”.
Na pewno i naszemu wyznaniu „prawdziwie zmartwychwstał” powinno coraz mocniej towarzyszyć to przeświadczenie o związku naszego życia, naszego losu, powołania, przeznaczenia z prawdą o Jezusowym zmartwychwstaniu i z Pawłowymi słowami: „Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus, a umrzeć - to zysk”.
Historie spisane w Ewangeliach pokazują, że droga do takiej wiary, jaką w końcu osiągnęli uczniowie Jezusa, i u nich wiodła przez krzyż. Najpierw były to krzyże symboliczne, lęk przed prześladowaniem, a w końcu – jak u św. Piotra – pojawił się krzyż dosłowny, na którym Książę Apostołów został ukrzyżowany głową w dół. Inni na różne sposoby również zaświadczyli śmiercią o swojej wierze w bóstwo Chrystusa. Póki byli tylko uczniami, którzy słuchali swojego Mistrza i oglądali Jego dzieła, dość często myśleli o swojej chwale i swoich korzyściach, o tym, który z nich najważniejszy, choć zapewne nie brakowało im też dobrych intencji. Po doświadczeniu grozy śmierci, chwały zmartwychwstania i mocy Ducha Świętego stali się nie tylko słuchaczami, obserwatorami, ale też świadkami. Spotkanie z głupotą, zawiścią, żądzą mordu, która opanowała zarówno ich rodaków, jak i okupantów – później w szczególny sposób Nerona - najpierw rodziło lęk, ale potem pokazywało im, jak wielki jest świat czekający na ewangeliczną prawdę o Bożej miłości, przebaczeniu, o naszym przeznaczeniu do zbawienia. Tak się w ich życiu spełniały słowa Jezusowe: „Kto chce iść za mną, niech weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje”. Oni pewnie nie od początku rozpoznali te swoje krzyże, ale potem je docenili i wykorzystali. Pewnie z tego powodu opowiadali o swoich upadkach, wątpliwościach, lękach, ucieczkach – dowiadujemy się o tym wszystkich z ewangelii i pozostałych pism Nowego Testamentu. Przyznawanie się do swoich błędów i ukazywanie mocy Bożej łaski na pewno niosło wiele pociechy i nadziei tym, którzy słuchali ich nauk, ale odczuwali swoje słabości i bali się o swoją wiarę.
Słowa o dźwiganiu krzyża są kierowane także do nas. Tych krzyży nam nie brakuje nawet w naszym codziennym życiu. Jest taka anegdotka w książce „Radość niedoskonała”, jak opat Van Haecke pytany (po trzech godzinach słuchania spowiedzi) odkąd się zaczyna droga krzyżowa, odpowiedział: - Od małżeństwa. Nasze codzienne życie i jego trudy na pewno dostarczają nam niemało krzyży. A do nich dołączają się też te bardziej powszechnie znane – dziś m.in. wojna w Ukrainie, która rodzi niemało lęku o nasz spokój, nakłada obowiązek niesienia pomocy poszkodowanym uciekinierom, niesie groźbę zawirowań ekonomicznych i inne zagrożenia. Na różne sposoby przez te krzyże objawia się nam wola Boga, który „ własnego swego Syna […] nie oszczędził , ale dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu ( 2 Kor 5, 21), jak napisze św. Paweł, ujmując w tych kilku słowach całą głębię tajemnicy krzyża, a zarazem Boski wymiar rzeczywistości odkupienia” (JPII, Dives in misericordia ).
Idąc za Jezusem Jego drogą krzyża dochodzimy do takiej wiary w Jego zmartwychwstanie, która jest nie tylko na naszych ustach i w naszych zwyczajach – choć to też ma swoją wartość – ale która również przenika serca i kształtuje życie jak w przypadku uczniów Chrystusa. A teraz życzmy sobie, byśmy przeżywali dzisiejsze święto z taką radością, entuzjazmem i wiarą, jaką wyraża zachwycająca sekwencja wielkanocna (szkoda, że śpiewa się ją tylko w oktawie Wielkanocy):
Niech w święto radosne Paschalnej Ofiary
składają jej wierni uwielbień swych dary.
Odkupił swe owce Baranek bez skazy,
pojednał nas z Ojcem i zmył grzechów zmazy.
Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy,
choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy.
Maryjo, Ty powiedz, coś w drodze widziała?
Jam Zmartwychwstałego blask chwały ujrzała.
Żywego już Pana widziałam grób pusty
i świadków anielskich, i odzież, i chusty.
Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja,
a miejscem spotkania będzie Galilea.
Wiemy, żeś zmartwychwstał, że ten cud prawdziwy,
o Królu Zwycięzco, bądź nam miłościwy.
Jezu zmartwychwstały, nasz Królu Zwycięzco, bądź nam miłościwy. Amen. Alleluja!